czwartek, 26 grudnia 2013

Przyszłam przed czasem w umówione miejsce, gdzie mieliśmy spotkać się ze szkolną bracią. Nikogo jeszcze nie było. Spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze zawieszonym na ścianie. Nie wyglądałam chyba najgorzej: jeansy, marynarka, top, włosy spięte w kok. W ocenie mamy jednak mizernie. Ale ja nie miałam ochoty na strojenie się. Najchętniej ubrałabym się tak, aby być niewidoczną. Cała radość jaka pojawiła się na wieść o spotkaniu pękła jak bańka mydlana i zniknęła chyba bezpowrotnie. Bałam się spojrzeć wszystkim w oczy.
- Majka!!!! - usłyszałam radosny krzyk Bodźki i nim się zorientowałam wylądowałam w jej ramionach. Myślałam, że mnie udusi. - 100 lat cię nie widziałam. Ty chuda szkapo. Może chcesz parę kilo ode mnie?
- Yyyy, dobrze wyglądasz – powiedziałam szczerze, bo naprawdę ładne wyglądała. Spojrzałam w jej pogodne oczy i zdałam sobie sprawę, że bardzo mi jej brakowało.
- Wyglądamy – Bodźka pogłaskała się po brzuchu dając do zrozumienia, że jest w ciąży.
- Ojej, to cudownie.
- Dotknij, to może się zarazisz – roześmiała się radośnie i nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć położyła moją rękę na swoim brzuszku. - Za miesiąc mam termin. Czuję się jak balon i już nie mogę się doczekać rozwiązania, uff. A co u Ciebie?
- Cześć dziewczyny. Jak zdróweczko? - Rozmowę przerwał nam Nerka. Uściskał nas obie.
- Ho ho fajnie was widzieć – dołączył do nas Siwy. - Może usiądziemy? Co pijecie, to od razu zamówię.
Siwy uparł się, że stawia kolejkę. Dostaliśmy po piwku. Oprócz Bodźki, oczywiście. Ona piła soczek.

niedziela, 8 grudnia 2013

- Oj, zapomniałabym. Przyszło to do ciebie – mama wręczyła mi kolorową kartkę, która była zaproszeniem na "spotkanie po latach naszej klasy z podstawówki". Wymalowane słoneczko uśmiechało się do mnie. Przeniosłam się myślami do szkolnej ławki. Wtedy było tak fajnie, beztrosko i zabawnie. Siedziałam z Bodźką, klasową agentką. W jej towarzystwie ciągle się śmiałam. Za nami rozrabiali Siwy, który wdzięczną ksywę zdobył od nazwiska i Nerka, syn lekarza. Ciągle opowiadał nam o różnych chorobach nerek i stąd wzięło się jego przezwisko. W klasie było nas ponad 25 osób. Już nawet nie pamiętam wszystkich. Zapragnęłam ich zobaczyć i dowiedzieć się co się u nich dzieje. Wiele osób wyjechało za granicę za chlebem i nasze kontakty się urywały. Na początku ucieszyłam się ze spotkania. Po chwili jednak posmutniałam.
- Nie cieszysz się? Takie spotkania są fajne. Zobaczysz jak się ludzie pozmieniali, powspominacie dawne czasy.
- I co ja im wszystkim powiem? Wychodząc z podstawówki mieliśmy plany, marzenia. Niektórzy wyjechali za granicę, inni są w kraju, ale z tego co słyszałam to nieźle im się powodzi. A ja co osiągnęłam?
- To, że masz przejściowe kłopoty to nie koniec świata. Każdy jakieś ma. W końcu jednak się skończą, zobaczysz. A teraz ciesz się z tego co jest, bo później będziesz żałowała, że czas zmarnowałaś na marudzenie.
- Ale mi wstyd tam się pokazać.
- A co, zabiłaś kogoś? Ukradłaś coś? Na ulicy śpisz? Zarabiasz pod latarnią? - Mama patrzyła na mnie pytająco, a ja robiłam coraz większe oczy. - Też mi się wydaje, że nie, więc nie wiem, czego masz się wstydzić. Idź i dobrze się baw. Tylko nie upij się za bardzo. Panna klasę musi trzymać. No i ubierz się ładnie, a nie w tych dresach ciągle chodzisz - moja mama uparcie wierzyła, że dobrym wyglądem można nie tylko poprawić sobie humor, ale i wiele załatwić.
- To nie dresy mamo, to spodnie.
- To ich nie zakładaj. Masz tyle fajnych ubrań. Chyba muszę sama ci remanent w szefie zrobić.
- Mam większe zmartwienia niż to jak wyglądam.
- Jak źle wyglądasz to i wydaje ci się, że jest gorzej niż w rzeczywistości. Masz ładnie wyglądać i iść z podniesioną głową do przodu. Wszystko się jeszcze poukłada. Wspomnisz moje słowa.

czwartek, 31 października 2013

NO NIE WIERZE!!!!!!!!!!!!!!! Udało się!!!!!!!!!!!!!!! Nareszcie!!!!!!!!!!!! Tyle czekałam na ten moment, że aż nie wierze! Hahahaha… DOSTAŁAM PRACĘ J

A jak się nie sprawdzę? Kurczaczki… Dam radę, będę się przykładała i będą ze mnie zadowoleni J

Zadzwonili do mnie we wtorek, by tego samego dnia przyjechać na rozmowę kwalifikacyjną. Pilnie poszukują pracownika i stąd ten pośpiech.

Przyjechałam na umówione miejsce. Stanęłam przed wielkim oszklonym budynkiem i poczułam się malutka. Urzekł mnie jednak luksus tego miejsca. W środku było jeszcze lepiej. Widać, że to musi być profesjonalna firma…

- Dzień dobry. Nazywam się Maja Bach i jestem umówiona na rozmowę kwalifikacyjną – przywitałam się z młodą dziewczyną w recepcji.
Poprosiła, abym poczekała chwilkę i poszła poinformować, jak mi się wydaje, swoich szefów, o mojej wizycie. Usiadłam w wielkim fotelu o kształcie półkola. Gdy się w nim wygodnie rozłożyłam na zewnątrz pozostały tylko moje nogi. Ale tu fajnie – pomyślałam.
- Zapraszam panią. Dyrektor już na panią czeka – usłyszałam głos przemawiający do moich nóg. Poderwałam się jak najszybciej i poszłam we wskazanym kierunku.

- Witam panią. Dobrze, że udało się pani znaleźć dzisiaj czas. Bardzo nam zależy na jak najszybszym znalezieniu odpowiedniego pracownika. Mamy dużo projektów i wszelkie opóźnienia nie wpływają korzystnie – zakomunikował mi Dyrektor tegoż przybytku. Wypytał mnie o moje doświadczenie, dotychczasową pracę i oczekiwania finansowe.  Mówił o licznych projektach, które są do zrealizowania, możliwościach rozwoju. Wszystko wydawało się profesjonalne i takie fajne.
- Dzisiaj po południu dam pani znać. Bo mam jeszcze kilka rozmów. Pani jest pierwsza. Wyłonię najlepszą osobę, która będzie miała spotkanie z Dyrektorem Generalnym. Jest pani dyspozycyjna w tym tygodniu?
- Tak, oczywiście.
- To dobrze. Chcemy jak najszybciej zatrudnić wykwalifikowanego pracownika. Dlatego jeśli panią zaprosimy to spotkanie będzie jeszcze w tym tygodniu.
- Cieszę się.
- Do zobaczenia więc.

I zadzwonili do mnie!!!!!!!!!! Zaprosili na drugi etap spotkania.
Kazali mi w domu zapoznać się z ofertą firmy na ich stronie internetowej i przygotować prezentacje multimedialną z propozycją działań  promocyjnych, jakie można zrealizować. Ślęczałam nad nią po nocy. Cały czas wydawała mi się nie wystarczająco dobra. W końcu odleciałam spać. Dobrze, że miałam rozmowę na godz. 14. Mogłam się odespać. Chociaż stres nie pozwalał mi spać spokojnie.

Dyrektor Generalny rozmawiał ze mną w tzw. Crazy roomie. Były tam kolorowe pufy, gry, a nawet zabytkowa wanna. Jak ja chciałam tutaj pracować! Zrobiłam wszystko by wypaść jak najlepiej. TO JEST MOJE MIEJSCE!

I jak się czegoś pragnie – to można to dostać J
Dyrektor był zadowolony z mojej prezentacji J mówił, że niektóre pomysły trzeba wdrażać jak najszybciej. I dlatego DOSTAŁAM PRACĘ. Zaczynam jutro!


HUUUUUURAAAAAAA HAHAHAHAHA NARESZCIE J))))))

sobota, 26 października 2013

DZIEŃ V.  NIANIOWEEK

Od rana dzieci nie mogły się dogadać odnośnie wspólnej zabawy. Każde z nich chciało robić coś innego. Moje próby kompromisowych rozwiązań nie przypadły im do gustu. W końcu Pati postanowiła pójść na taras. Oznajmiła: „wychodzę” i zaczęła się ubierać. Nie przeszkadzało jej, że mży.
- Pati, nie idź, bo jest zimno – odwodziłam ją od tego pomysłu.
- Ale ja chcę na taras – odpowiadała ubierając buty.
- Ale ja cię proszę żebyś została.
- Ale mi się tutaj nie podoba.
- Zostajemy w domu - wysiliłam się na zdecydowany ton.
- Ja nie chcę, żebyście szli ze mną. Mam prawo do odrobiny prywatności.
- To możesz posiedzieć w swoim pokoju.
- Poza tym masz mnóstwo prywatności jak śpisz – wtrącił niespodziewanie Patryk. Zachciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Jednak Pati zdenerwowała się uwagą brata.
- Chcę na taras!
- Pati, nie kłóć się. Zostajemy w domu, bo jest zimno, a Ty masz lekki kaszel. Koniec – kropka.
- No do czego to doszło, żebym we własnym domu nie mogła wyjść na taras!? Dzwonię do mamy!
- Chyba ta pogoda tak na nią działa – dodał Patryk rozkładając ręce. Ja śmiałam się w duchu.

Aga jednak potwierdziła moją decyzję. Pati wzięła się więc za rysowanie i dopiero po pół godzinie przeszedł jej foch i zaczęliśmy wszyscy grać w państwa-miasta. Po południu odprowadziłam dzieci do szkoły.

czwartek, 24 października 2013

DZIEŃ IV. NIANIOWEEK


Dzisiaj dzieci także szły na popołudnie do szkoły. Zrobiło się jeszcze chłodniej na dworze niż w ostatnich dniach. Po zaprowadzeniu „Królików” postanowiłam się wykąpać. Ubrałam się w szlafrok, naszykowałam sobie ręczniki, kosmetyki. Planowałam nałożyć sobie maseczkę na twarz, do wanny nalać wody i wrzucić sól, która wytworzy wspaniałą pianę. Włosy związałam, bo je chciałam umyć następnego dnia. Radosnym krokiem poszłam do łazienki i... zamurowało mnie. Na środku pięknej wanny leżała kocia kupa. Super! Czy nie mogły zwierzaki zostawić tej niespodzianki jak są także inni domownicy i są bardziej obyci w zajmowaniu się zwierzętami? Oczywiście, że nie! Najlepiej uraczyć tym mnie. Bryyy. Zapakowałam się z powrotem do pokoju. Poleżałam, posiedziałam, pomyślałam i wróciłam do łazienki. W końcu to tylko kupa! Dam radę! Gdy zajrzałam do wanny od razu zawróciłam do pokoju. Po upływie kolejnych minut wzięłam z kuchennego przybornika wielką gumową rękawiczkę, papierowe ręczniki i postanowiłam stawić czoła tej wielkiej przeszkodzie do mojego relaksu. Zastanawiałam się jeszcze nad maską na twarz, ale nie znalazłam takowej. Ufff udało się. Jednak wielką kąpiel zastąpiłam prysznicem.

środa, 23 października 2013

DZIEŃ III.  NIANIOWEEK

Dziś dzieci szły do szkoły na popołudnie. Myślałam, że będziemy wylegiwali się dłużej, ale już przed godz. 8 Patryk z Patrycją zajrzeli do mnie do pokoju z pytaniem czy śpię. Wstałam więc, aby przygotować śniadanie. Odsłoniłam w kuchni zasłonę i zobaczyłam pająka. Rozdarłam się na cały dom. Od dziecka boją się pająków. Gdziekolwiek pojawił się w moim pobliżu taki "kudłaty stwór", tata, jak na obrońcę rodziny przystało, ratował mnie od czyhającego na me życie pająka. Taki obraz pozostał mi w pamięci. Teraz, na mój krzyk przybiegły dzieci z troską na twarzy, co takiego mogło mi się złego przytrafić. Ja nie mogłam się poruszyć. 
- Oooooo jaki słodki pajączek – zawołał Patryk, a ja od razu się ocknęłam i zamrugałam nerwowo.
- Słodki coooo? 
- Pajączek. Zobacz ciociu jaki on malutki i przerażony.
- Yyyyy.
- Może jest głodny, musimy go nakarmić! 
- Że cooo? - Patryk zaczął się przyglądać „potworowi” i mówić do niego zdrobniale. 
- Jaki on słodki. Może chcesz go ciociu pogłaskać? 
- Nieeeee. Bryyyy. Ja się może zajmę śniadaniem – uciekłam czym prędzej ze strefy zagrożenia. W tym czasie dzieci przeniosły pająka na dwór i nie odeszły dopóki nie miały pewności, że jest bezpieczny. Jeszcze przez dłuższy czas było mi gorąco po tym bliskim spotkaniu z pająkowym „potworem”.

wtorek, 22 października 2013

DZIEŃ II.  NIANIOWEEK

Moja natura leniwca dała znać o sobie i gdy budzik zadzwonił czym prędzej przełączyłam go na drzemkę. Po chwili wyskoczyłam z łóżka i po szybkiej toalecie zeszłam na dół. Dzieci już prawie ubrane, a Aga z Michałem właśnie wychodzili. O wyznaczonej godzinie i my ruszyliśmy do szkoły. Idąc Pati mnie zagadnęła:
- No co za wstyd ciociu! - rzekła bardzo oburzona.
- Dlaczego? - zmartwiłam się, co się takiego mogło stać.
- Koleżanka Patryka już sama umie wiązać buty. A jemu – wskazała na brata z dziwną miną – pokazuje się tyle razy jak to się robi. I mama i ja pokazujemy, a on nadal nie umie. No najlepiej, buty na rzepy kupować i tylko mu dogadzać. I jeszcze co, może na tron posadzić i winogronkami karmić? Co za dziecko!
Próbowałam opanować silną chęć zaśmiania się, bo widziałam z jakim przejęciem Pati to mówiła. Dodałam tylko na pocieszenie, że pewnie niedługo się nauczy.

poniedziałek, 21 października 2013

DZIEŃ I. NIANIOWEEK

Poranne zbieranie się do szkoły poszło nam sprawnie. Zapakowaliśmy do plecaków pojemniki z jedzeniem i wodę. Patryk bardzo lubi pić wodę i, jak się dowiedziałam, popija nią wszelkie dania z zupą włącznie ;) Ok 7.20 ruszyliśmy do szkoły. Z Agą byłyśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym i sms-owym. Mogłam o wszystko zapytać, a odpowiedź przychodziła szybko i sprawnie. Najpierw zaprowadziliśmy Patryka, bo było najbliżej. Szkoła jest na tyłach kościoła, przed którym stoi wielki krzyż. Patrycja przeczytała na głos znajdujący się na nim napis, który głosił: "Wiara, nadzieja, miłość”. 
- Tutaj jest pochowane - po chwili dodała. 
- Ale co? - nie zrozumiałam. 
- No wiara, nadzieja, miłość jest tutaj pochowana ciociu, tak jest napisane – Patrycja popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, że takich prostych rzeczy nie rozumiem. Chciałam coś dodać, ale tylko się uśmiechnęłam i ruszyłam w kierunku, który wskazała Pati, aby dojść do jej szkoły.
Po odprowadzeniu dzieci do szkoły miałam 4 godziny wolne. Zajrzałam do zwierzaczków, ale wszystkie smacznie spały. Wzięłam więc książkę i poszłam do „swojego” tymczasowego pokoiku, który dostałam do dyspozycji na ten tydzień.

- Ciociu gdzie jest Fela?!?!?!?? - Patryk zaczął krzyczeć donośnym głosem i jednocześnie szukać kota. Po jego twarzy płynęły łzy wielkie jak groch. 
- Yyyyyy.
- Felicji też nie ma!!!! - stanęła przede mną Patrycja z założonymi rękoma i stukając stopą o podłogę. - Gdzie są zwierzęta ciociu?!
- Ale...
- Kruszyny też nie ma – weszła do pokoju Aga. Widać, że jest zła. 
- Przecież spały – pustce w głowie zaczęło ustępować myślenie. 
- I co z nimi ciociu zrobiłaś?! Przyznaj się!
- Yyyyy , nie wiem – byłam zagubiona. 
- Jak to ciociu nie wiesz??? Zostawiliśmy je pod twoją opieką! Co z nimi zrobiłaś??!!!
- Nie wiem – miałam wrażenie, że się zaraz rozryczę. Czyli to prawda? Maltretuję zwierzęta i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy? 
- Zatrzymać ją, aby nie uciekła. Tato dzwoń po policję – zawyrokował Patryk i wszyscy się na mnie rzucili. 
- Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa 
Ocknęłam się z krzykiem. Czym prędzej poleciałam sprawdzić co ze zwierzakami. Smacznie spały. Ufff. To był tylko zły sen. :( Spojrzałam na zegarek, była godz. 10.

niedziela, 20 października 2013

- Mańka ratuj! - byłam pełna obaw tego, na co się zgodziłam.
- Co się stało?
- Aga poprosiła mnie o opiekę nad swoimi dziećmi!
- To świetnie! Dzieci znasz, lubią cię, poradzisz sobie. 

Agę poznałam w jednej z poprzednich miejsc pracy. Obie już tam nie pracujemy,ale kontakt utrzymujemy. Jest mamą dwójki sympatycznych dzieci: 8-letniego Patryka i 10-letniej Patrycji. Aga wraz z mężem pracują, a do opieki nad dziećmi zatrudniają nianię, aby zaprowadziła je do szkoły, a później odebrała i potowarzyszyła do powrotu rodziców do domu. Niania jednak się rozchorowała i przez najbliższy tydzień ma kurować się w łóżku. Aga zapytała czy nie zastąpię niani przez ten czas. Na początku zgodziłam się entuzjastycznie. A może świadomość dorobku mną zawładnęła? Teraz jednak dopadły mnie obawy.
- Taaaa, jasne. Co innego jest pogadać z dziećmi przy herbacie podczas towarzyskiej wizyty, a co innego opiekować się nimi przez kilka godzina. Chyba źle zrobiłam zgadzając się.
- Przecież to już duże dzieci. Ja kiedyś opiekowałam się moimi małymi kuzynami i do dziś to miło wspominam. Głowa do góry.
- Łatwo powiedzieć – siedziałam z markotną miną. - Przecież jak coś się stanie to Adze w oczy do końca życia nie spojrzę.
- A co ma się stać? Sama mówiłaś, że dzieci Agi są bardzo mądre. Będzie fajnie, zobaczysz.
- Ale tam są zwierzęta...
Aga z rodzinką mieszka w pięknym domu otoczonym ogrodem. To idealne miejsce dla potężnego psa o imieniu Kruszynka oraz dwóch kotów: Felicji i Klary.
- Przecież lubisz zwierzęta.
- Ale może w moim towarzystwie będzie im źle i jakaś krzywda się stanie?
- Co ty znowu modzisz?
- Może okaże się, że mam ukryte zapędy do gnębienia zwierząt i stanowię zagrożenie dla dzieci.
Zwierzęta takie rzeczy wyczuwają.
- Co ty bredzisz?  Przecież już u nich byłaś nie raz. I co nie poznali się?
- Może dobrze to ukrywałam?
- Nie chce mi się tego słuchać. Dasz radę, będzie fajnie. Weź się w garść!

sobota, 12 października 2013

Chcąc „wtopić się w tłum”, jak to Mańka określiła, wybrałam się do szkoły w jeansach, swoich ulubionych „lakierkach”, bluzie dresowej, bez makijażu, a włosy związałam w koński ogon. Na miejscu zdziwiłam się. Oczywiście, pod wskazaną w sekretariacie salą, czekała grupka młodych osób, ale im raczej nie w głowie był sportowy styl. Królowały: koturny, obcasy, mini, mocne makijaże, kolczyki w wargach i nosach, czasami w łuku brwiowym. Moje „wkrętaki” w uszach wyglądały jakby nie na miejscu. Podparłam ścianę i czekałam na rozpoczęcie zajęć, które już były opóźnione z dobre 15 minut.
- Cześć uczennico – stanęła przede mną zdyszana Mania. - Ocho, widzę, że chmury gradowe nadciągają. Rozchmurz się, bo mi słońce na dworze przegonisz.
- Ta szkoła to nie jest dobry pomysł. Spójrz, to są same dzieciaki.
- A ty co, menopauzę już przechodzisz, że tak odczuwasz różnice pokoleniowe?
- Ha ha ha koń by się uśmiał...

piątek, 11 października 2013


- Majka, mam super pomysł! - Mania wparowała do mnie rozradowana i nim zdążyła się rozebrać ogłaszała swoje radosne myśli. - Pójdziemy do szkoły! - Wystrzeliła rozkładając ramiona i czekając na gratulacje z mojej strony.
- Yyyy, a co, szukasz tam narzeczonego?
- Coooo? - popatrzyła na mnie jak na ufoluda.
- Lena ciąga mnie po różnych kursach, bo twierdzi, że tam pozna mężczyznę swojego życia.
- Nieee - machnęła ręką. - Zapiszemy się do szkoły masażu.
- Zwariowałaś? A po co mi szkoła masażu?
- Trudno z pracą na rynku, a mówią, że jak masz fach w ręku to łatwiej. Idziemy. Tu masz ulotki.
Poczytasz później, teraz chodź zapiszemy się.
- Nigdzie nie idę. Nie mam kasy!
- To jest darmowe. Policealne – zamrugałam nerwowo. Nim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć Mania trajlowała radośnie dalej. - Wszystko już się dowiedziałam. Musimy złożyć świadectwo, dwa zdjęcia i jakieś zaświadczenie lekarskie, ale można zrobić to później. Wszystko co potrzebne masz. Ubieraj się. Idziemy.
- Mańka, to mi do niczego niepotrzebne. Mówisz o pracy i niby gdzie wpiszę sobie to w CV? Przed magisterką a z datą bieżącą czy po podyplomówce, aby było aktualne?
- Sivi srivi – przewróciła oczami. - Nie masz robić tego dla ładnego CV, ale dla pracy.

- Taaaa, pracy, chyba przy drodze. Stanę ze sloganem „Uzdolniony magister wymasuje najróżniejszymi technikami, wielka promocja na start-skorzystaj koniecznie!” Tadaaaam. Już widzę te kolejki aut zatrzymujących się i czekających tylko do mnie i jak sypie się euro u mych stóp. Genialne...- pochyliłam się i zniżonym głosem dodałam – a myślisz, że nie podpadnę jakiejś mafii jak będę takie obroty robiła zabierając zysk ich panienkom? - Mańka patrzyła na mnie z politowaniem.
- Zgłupiałaś już do końca. Wstawaj idziemy! Świeże powietrze ci potrzebne. Poza tym co masz teraz coś lepszego do roboty? Nim zaczniesz robić swoją oszałamiającą karierę na ulicy to warto się doszkolić. Zajęcia są co drugi tydzień więc dawaj. A jak nie będzie ci się podobało to zawsze możesz zrezygnować, a spróbować warto.

czwartek, 3 października 2013

- Jak Ty wyglądasz? - Lena spojrzała na mnie dziwnie i z politowaniem. Dopadłam lusterko z myślą, że pewnie się rozmazałam, albo mam coś na czole, ale nic takiego nie dojrzałam. - Mówię o twoim ubiorze. - Spojrzałam na swoje jeansy, lakierki (tak zabawnie nazywam moje trampki koloru czarnego, które mają połyskujące elementy), tunikę. Nie rozumiałam co jest nie tak, chociaż przy Lenie, która miała na sobie spódnicę, kolorową marynarkę i szpilki, ja wypadałam jak co najmniej uboga krewna. - Przebież się. Tam mogą być fajni faceci. - Lena jest ładną, miła dziewczyną, wykształconą, pracującą, mądrą...mogłabym wymieniać same najlepsze określenia. Jednak jest sama i bardzo ją to boli. Dlatego od pewnego czasu usilnie poszukuje swojej drugiej połówki i według niej prawie w każdym miejscu można spotkać szczęście więc zawsze jest elegancka i przygotowana, aby przywitać radośnie miłość.
- Myślałam, że idziemy na szkolenie – odburknęłam. Lena namówiła mnie, aby pójść z nią na wykład dotyczący zastosowania zaawansowanych technologii we współczesnym biznesie. Jest on darmowy i przy zapisie nikt nie wymagał podania miejsca zatrudnienia jedynie imię i nazwisko oraz adres e-mail. Zgodziłam się, chociaż dopiero teraz dociera do mnie, że tutaj raczej chodzi o zaradnego pana, najlepiej biznesmena, którego można poznać, a nie koniecznie wiedza, którą można zdobyć.
- No właśnie więc przebieraj się, bo się spóźnimy. - Lena namawiała mnie na najróżniejsze sukienki i spódnice z wielkimi dekoltami, ale uparłam się, że idę w jeansach. Założyłam jednak szpilki i marynarkę, abym, jak to Lena ujęła, nie odstraszyła jej szczęścia:)

wtorek, 24 września 2013

- Majka wciągaj gacie i dawaj na spacer. Zaraz będę po ciebie – zawołała radośnie Mańka przebijając się przez wiatr hulający mi w słuchawce.
- Ale ja muszę pisać...
- Zaraz umrzesz przed tym kompem. Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Już chciałam powiedzieć, że sama mnie w to wpakowała, ale prawda jest taka, że dzięki niej zarobiłam grosza.

Piekielnie się bałam pisania komukolwiek pracy na uczelnię. Przede wszystkim to pewien rodzaj odpowiedzialności. Dla mnie mój tytuł jest zwieńczeniem kilkuletniej, bądź co bądź ciężkiej, pracy naukowej. To nie takie łatwe. Oczywiście, są różne kierunki, różni wykładowcy i różne podejścia do życia. Ja naprawdę uwierzyłam, że będę miała lepszy start w życiu po skończeniu studiów. No i wystartowałam, ale coś daleko nie doleciałam...

wtorek, 3 września 2013

- Majka, mam dla Ciebie fuchę! - zawołała radośnie w słuchawce Mania.
- Oooooooo...
- Znajoma mojej znajomej potrzebuje pomocy w napisaniu magistra. Ty świetnie piszesz. Poleciłam Cię. Do dzieła!
- Oszalałaś? Ja w życiu napisałam tylko swojego magistra i to wcale nie jest taka prosta sprawa.
- Jak dobrze pamiętam to obroniłaś się na piąteczkę.
- Ale to było 100 lat temu, Mania – zaczęłam błagalnym głosem odwodzić ją od tej myśli. Siedzenie godzinami w bibliotece (nie żebym nie lubiła, bo jestem maniaczką książek, ale pisanie mgr to już inna para kaloszy), badania naukowe..
- Poradzisz sobie – przerwała mi rozważania. - Ludzie na tym trzebią niezła kasę. Czemu niby nie ty masz zarabiać?
- Ludzie, ludzie...-zaczęłam ironicznym głosem
- O ile mi wiadomo też należysz do kategorii "ludzie" i nie wydaje mi się, aby coś się pod tym względem zmieniło. Weź się więc w garść, palce na klawiaturę i do roboty. Podałam twój numer tej dziewczynie i ma zadzwonić. Nie musisz dziękować, pa! - i się rozłączyła.
Spojrzałam na telefon jak na coś odrażającego i powiedziałam „pa”. Od razu przyszła mi do głowy myśl, że pewnie ta dziewczyna nie zadzwoni. Mało to razy obiecywali z różnych prac, że zadzwonią i tyle było po tym? Czasami nawet te firmy znikały z powierzchni ziemi. Nie ma się co martwić. Wróciłam więc do czytania książki. Zdałam sobie ostatnio sprawę, że przez ostatnie lata intensywnej pracy mało miałam czasu na czytanie. A tak bardzo to uwielbiam. Należę do tych osób, które wolą papierowe wydanie, a nie e-booki. Zapach nowej książki jest niesamowity. Kiedyś kupowałam je namiętnie. To nic, że nie zawsze był czas na czytanie. Lubiłam je mieć. Zwłaszcza te, które mi się podobały. Najlepiej w twardej oprawie. No a teraz mogę nadrobić zaległości w pozycjach, które zbierają kurz na regale, a nie zajrzałam do nich nawet. Pyszne kakao w ulubionym kubku i odpływam w wyimaginowany świat:)

piątek, 16 sierpnia 2013

Jaaaaaaaaaaaaaa zadzwonili do mnie o rozmowę kwalifikacyjną do urzędu! "Państwowa posadka to niezła gratka" jak mawia Mania :D Po potwierdzeniu dnia oraz godziny i zakończeniu rozmowy zaczęłam skakać z radości jak opętana wyczyniając różne wygibasy przed lustrem. "I co niedowiarku" – mówiłam do swojego odbicia. - "Inni wiedzą, że jesteś dobra. No bo kogo zaprosili na rozmowę do urzędu, no kogo? Mnie. Mnie. MNIE :D MNIE :D Ha ha ha SUPER :D
O ile poranne wstawanie było dla mnie do tej pory wielkim wyczynem, tak dziś wstałam o świcie i poszłam biegać (zgodnie z założeniem robię tak od kilku dni). Chociaż w moim wykonaniu to raczej "szłobieg" z przewagą pierwszego członu, czyli spaceru. Ale faktycznie lepiej się czuję no i poznaję nowe, dotychczas nieznane okolice (bo nie wszędzie dowiezie autobus czy samochód, a nogi poniosą praktycznie gdzie chcemy). Później wzięłam pachnącą kąpiel i przez dwie godziny zastanawiałam się co na siebie włożyć. Nic nie odpowiadało do powagi miejsca. Przecież to MAGISTRAT! Musze się tam dobrze zaprezentować! Moja jedyna biała koszula (dawno nic nie kupowałam, bo kasy brak) wydawała mi się szara, a spódnica i marynarka jakaś ściuchana. Po dokonaniu kilkudziesięciu przymiarek, w końcu ubrałam się w to co miałam na rozmowy kwalifikacyjne - swój roboczy (o ironio) mundurek (owa ściuchana marynarka, spódnica i koszula, która niby jest biała, a dziś nie wygląda). Przywdziewając pogodny uśmiech wyszłam z mieszkania.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Zawsze lubiłam aktywny wypoczynek i sport. Żadna tam zemnie zawodniczka, ale wcześniej (za tęsknych czasów pracowniczych) wykupywałam karnety na różne aktywności: aqua aerobik, siłownia, zumba, yoga. Nawet miałam epizod w sporcie walki – chciałam nauczyć się samoobrony. Teraz kasy na takie szaleństwa nie ma. Ale obiecałam sobie, nie marudzić. Postanowiłam pobiegać (w końcu to za darmoszkę). Często mijam na chodniku czy nad morzem wytrwałych biegaczy nawet gdy deszczy kropi. Czemu więc nie ja? :) Plan: wstaję rano i startuję rozruszać, zastygłe od bezczynności, kości.

Oczywiście, nie jestem pierwsza do rannego wstawania, więc gdy budzik zadzwonił o godzinie 6 (w sieci pisali, że najlepiej biegać rano, bo później ma się siły i dobry humor na cały dzień) od razu go wyłączyłam i przekręciłam się na drugi bok. O godz. 8 obudziło mnie słoneczko wdzierające się przez okno. Zwlokłam się z łóżka i nim wyrzuty mnie dopadły wskoczyłam w dresy, trampki i wyszłam na dwór.

Oooo maaaaatkooooooo! Moja kondycja woła o pomstę do nieba. Po przebiegnięciu kawałka drogi (a jeszcze nie zdążyłam dotrzeć do parku, gdzie miałam zrobić dumne okrążenia) już miałam kolkę, zadyszkę, chciało mi się pić, a najbardziej zjeść jakiegoś batona oblanego obficie czekoladą...ale nie poddaję się. Przeszłam się do parku. Tam ogrom ludzi biegających, jeżdżących na rolkach, deskorolkach. Ja też ruszyłam pędem. Po kilku minutach przeszłam do spaceru, później znowu powolny trucht, aż znalazłam ławeczkę gdzie usiadłam. No cóż, do maratonu to ja się chyba nie nadaję :(

sobota, 10 sierpnia 2013

- Halo, Majka, to Ty? - ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki, w której brzmiał pogodnie Łukasz. - Masz dziwny głos, chora jesteś?
- Niiieeee – odpowiedziałam zaspanym głosem, przeciągając się jednocześnie. Mój radio budzik wskazywał 8.30.
- He, he pewnie jeszcze śpisz. Ty to masz dobrze, móc tak się lenić. Chociaż nie wiem czy ja bym tak chciał. Wiesz, my ludzie pracy musimy rano wstawać, codziennie – oczy otworzyły mi się jak przysłowiowe „5 zł”; nie ma to jak „miła” pobudka kogoś życzliwego, kto przypomni w jakim beznadziejnym stanie jesteś. A śniło mi się coś miłego, ale od razu zapomniałam co to było.
- I możesz tak czas pracy marnować na prywatne telefony? - nie mogłam się powstrzymać od złośliwości. Zapadła chwilowa cisza wskazująca na to, że mój „serdeczny przyjaciel”zakłopotał się.
- Akurat jem śniadanie, ale mam mało czasu więc będę się streszczał. Słuchaj, fajny film grają w kinie. Może się wybierzemy naszą paczką. Wiesz, jak za dawnych dobrych czasów?
- Yyyy, hmmm...
- No tak, ty jeszcze śpisz, więc trudno z decyzją he, he, więc może popytaj i daj znać. Czekam na info. A teraz muszę wracać do pracy – w telefonie zabrzmiał charakterystyczny dźwięk odłożonej słuchawki, który przez dłuższą chwilę brzęczał w mojej głowie.

czwartek, 8 sierpnia 2013

HURAAAAAAAA zadzwonili do mnie. Mam rozmowę o pracę :D może to zasługa odmienionego CV? Muszę specjalne podziękowanie wysłać Poli. Ojej. Tak długo czekałam na ten dzień. A tyle czasu telefon milczał jak zaklęty. Już sprawdzałam czy baterie się nie zepsuły, albo cały aparat nie padł. Sprawdzałam na stronie www operatora czy nie ma jakiś zakłóceń czy przerw w dostawie usługi. Ale nic nie znalazłam. Aż nastał ten piękny dzień. Słońce od rana świeciło i zwiastowało coś miłego. W lewym uchu od rana mi dzwoniło. Jak wyświetlił mi się jakiś obcy numer to pomyślałam, że pewnie znowu dzwonią z banku, jak ostatnio:

- Pani Maju, mamy atrakcyjny kredyt...
- Nie dziękuję.
- A dlaczego pani odmawia? Jak nie wie pani na co go przeznaczyć to chętnie doradzimy. Klienci najczęściej biorą na remont mieszkania...
- Panie drogi, najpierw trzeba mieć mieszkanie, a aby je mieć to trzeba mieć pracę. A może jakaś rada jak spłacić kredyt bez pracy? Umorzycie mi zadłużenie?
- No cóż, dziękuję za rozmowę, jakby miała pani jakieś inne pytania...

sobota, 3 sierpnia 2013

To niesamowite co ludzka szafa potrafi w sobie zmieścić. Nie raz wydawało mi się, że nie mam co na siebie włożyć, a przeglądając dokładniej zawartość odnajduję niezłe skarby. Bluzki, spódniczki, spodenki dobrych marek (zakupione jeszcze za „pracowniczych” czasów), których ani razu na siebie nie włożyłam. W sklepie nie mogłam przejść obojętnie obok danej rzeczy, a w domu okazywało się, że nic z moich dotychczasowych ciuchów nie pasuje do kompletu więc odkładałam, aby poczekało na dobranie odpowiedniego fatałaszka czy dodatku. A że w międzyczasie kupowałam także inne rzeczy to o tym zapominałam i tak zaległo w szafie aż do dziś. Postanowiłam je sprzedać, tak jak radziła przyjaciółka.
- Maniu ratuj!
- O matko, co się stało – zapytała Mania, gdy usłyszała w telefonie mój piskliwy głos.
- Tak jak radziłaś, przejrzałam szafę i znalazłam sporo rzeczy (nawet zapomniałam o ich istnieniu). Ale mi się one podobają. Nie wiem, które mam wybrać do sprzedaży!
- Ha, ha kolekcjonerka!
- To nie jest śmieszne, może mi się przydadzą, zwłaszcza teraz, gdy nie mam pracy.
- A masz tam jakieś ubrania, których nie ubierałaś od pół roku?
- Są nawet takie, których nie ubrałam ani razu, a zakupiłam ponad rok temu.
- To wszystkie te rzeczy są do sprzedania.
- Ale mi żal się z nimi rozstawać!
- A z kolekcjonowania ciuchów masz jakiś zysk?
- yyy...no...nie...
- Więc masz odpowiedź. Jeśli czegoś nie założyłaś od pół roku, to nie oszukujmy się, nie ubierzesz już prawdopodobnie wcale. Ciuchy wychodzą z mody, nie ma sensu ich magazynować. Pakuj je i na targ. Jak coś sprzedaż to kupisz sobie fajniejszy ciuch. Ja sama kupuję bez mierzenia, a w domu okazuje się, że albo za małe, albo za duże. I uwierz mi, czekanie na schudnięcie lub przytycie do niczego nie prowadzi. Słuchaj rad zakupoholiczki – roześmiała się.
Popatrzyłam na zgromadzoną stertę i westchnęłam z żalem. Ale co zrobić, ekonomia nami rządzi.



poniedziałek, 29 lipca 2013

- Halo, Majka? Co masz taki słaby głos? Obudź się, bo życie ucieka – moja przyjaciółka Mania, to wieczna optymistka. Sama nie ma pracy i usilnie jej poszukuje, ale nie straciła pogody ducha. Uwielbiam z nią rozmawiać, bo jak mroczny dół mnie dopada, to ona szybkim stwierdzeniem potrafi mnie wywindować do góry. To cudowne, że mam obok takich ludzi.
- Jadę na targ sprzedawać swoją biżuterię. Tam wystawiają się lokalni twórcy. Pomyśl co chcesz sprzedawać i bądź gotowa. Jedziesz ze mną!
- Maniu, ja nie mam co sprzedawać.
- Pamiętasz jak na drutach robiłyśmy za dzieciaka? Teraz takie wyroby są bardzo modne. Szaliczki, opaseczki, kamizeleczki. Do dzieła...
- Maniu, to było 100 lat temu, ja już nawet nie pamiętam jak się oczka nawlekało...
- A od czego masz internet?! „Wygoogluj” sobie, „youtubnij” filmik i do dzieła...
- Ale ja nie umiem...
- Mam dosyć twojego marudzenia. Jadę w sobotę na targ i masz być gotowa, jedziesz ze mną! Nim znowu zaprzeczysz jakąś głupią wymówką to mówię, że masz pojechać i mi pomóc. We dwie razem lepiej handlować.
- Ooooo pomóc tobie, chętnie, ale sama nic nie przygotuję, bo nie umiem.
- Ja też nie umiałam, a biżuterię zrobiłam.
- Maniu, ale ty masz talent – moja przyjaciółka od dziecka przejawiała piękny talent malarski, artystyczny. I dziś robienie biżuterii przychodzi jej z łatwością. Nie to co ja, beztalencie totalne...
- Każdy ma w sobie talent. Trzeba go po prostu odkryć, a nie marudzić. Bądź gotowa na 8!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Dawniej urodziny były po prostu okazją do świętowania. Zapraszało się przyjaciół i w miłym gronie celebrowało się te, jak się wtedy zdawało, ważne wydarzenie. Z biegiem lat, gdy świadomość rosnącej metryki była coraz silniejsza to urodziny nie są już tylko imprezą. To dzień, w którym podsumowuje się dotychczasowe dokonania. Robi bilans zysków i strat. W zależności od wyników wyznacza kolejne cele i angażuje, bądź nie, w ich realizację.

Chciałam swoje 32 urodziny uczcić radośnie w gronie przyjaciół. Na bezrobociu, gdy pieniędzy coraz mniej, moje rozumowanie przyjaciela przeszło metamorfozę. Okazało się, że gdy funduszy mało, spotkania w lokalu (restauracje, knajpy, klubu itd.) trzeba ograniczyć do zera to tych (jak się teraz okazuje) „niby” przyjaciół ubyło. Pomocni byli – tak - ale gdy twój standard życia był na ich poziomie. Teraz stałam się jawnym zagrożeniem. Kimś kto mógłby potrzebować pożyczki, wsparcia. Nikogo jeszcze nie prosiłam o taką pomoc. Radzę sobie. Moją zasadą jest nie pożyczanie pieniędzy od nikogo. Jednak oni sądzą inaczej i wolą zawczasu ograniczyć kontakty ze mną. Poczułam się jak taki biedak na ulicy, przed którym odwraca się wzrok, sądząc że w ten sposób staniemy się niewidzialni, a ten biedny nie zawoła do nas o jałmużnę. Ale ja nie proszę o nią!

Jednak dziś wiem kto jest moim przyjacielem. To wspaniali ludzie, w których oczach nie zmieniłam się wraz ze statusem majątkowym. To oni mnie podtrzymują na duchu, wspierają. Dzwonią i mówią: - Majka, głowa do góry! Nie załamuj się! Wysyłaj CV. Robota gdzieś czeka na Ciebie! Weź się w garść.

Właśnie! I dziś w moje urodziny postanawiam, że biorę się w garść. Nie wyszło do tej pory – trudno. Może coś nie tak zrobiłam. Przeanalizuję wszystko i podbiję swój nowy rok w życiu:)

czwartek, 11 lipca 2013

Być jak Jobs, albo nie być...


W obliczu Jobsa, który wieku dwudziestu kilku lat był milionerem, a po przekroczeniu trzydziestki osiągnięć na swoim koncie miał tyle, że mógłby obdarować nimi kilka osób, taki ktoś jak ja wypada bardzo słabo. A wzorców, jak Jobs, jest wielu. Nie trzeba patrzeć tylko na amerykański rynek. Dokoła jest podobnie. Jestem z pokolenia, gdy młodość (mimo, iż jej górna granica przesunęła się znacząco do góry w metryce) uznawano za atut i czas do budowania wielkiej kariery zawodowej. Bohaterki filmów i książek są młode, piękne i u szczytu bądź w trakcie swoich wielkich karier.

Gdy ja chodziłam do szkoły to również roztaczała się przede mną wizja przyszłości, gdzie po studiach będę pięła się po szczeblach kariery, a w okolicach 30-tki wyjdę za mąż. Tak. Wizja wizją, a rzeczywistość swoje.

sobota, 6 lipca 2013

Sobota wieczór. Gdybym miała pracę i pieniądze wybrałabym się ze znajomymi do klubu, na drineczka, podensić. Niestety, nie stać mnie. Żal przyznać przed sobą i innymi, że nie mama kasy, aby za 3,50 pojechać do Sopotu, kupić sobie % i wrócić. Ok. godz 19 zdałam sobie sprawę, że muszę sobotni, ciepły wieczór spędzić samotnie, przed TV. ŻAL!

Jednak zadzwoniła do mnie koleżanka, że wybiera się ze znajomą na spokojny spacer w Sopocie. „Może dołączysz?”. Początkowo zaprzeczyłam, ale wizja soboty przed TV mnie dobijała. Po chwili pomyślałam, że dawno rowerem nie jeździłam. A widno jest przecież długo. Nie rozważając tej opcji zbyt długo ubrałam się w spodenki, stylową, ale luźną bluzkę (Sopot w końcu zobowiązuje, a moja Mama zawsze mi powtarzała, że wyglądać trzeba odpowiednio w każdej sytuacji, „nawet biedę można z klasą znosić” - często mi powtarza). Jeszcze makijaż, bransoletki i w drogę.

czwartek, 4 lipca 2013

****
Kto Ty jesteś? - magister
Jaki znak Twój? - pusty portfel
Co Ty robisz? - szukam pracy
Gdzie Ty mieszkasz? - w Polsce