wtorek, 13 sierpnia 2013

Zawsze lubiłam aktywny wypoczynek i sport. Żadna tam zemnie zawodniczka, ale wcześniej (za tęsknych czasów pracowniczych) wykupywałam karnety na różne aktywności: aqua aerobik, siłownia, zumba, yoga. Nawet miałam epizod w sporcie walki – chciałam nauczyć się samoobrony. Teraz kasy na takie szaleństwa nie ma. Ale obiecałam sobie, nie marudzić. Postanowiłam pobiegać (w końcu to za darmoszkę). Często mijam na chodniku czy nad morzem wytrwałych biegaczy nawet gdy deszczy kropi. Czemu więc nie ja? :) Plan: wstaję rano i startuję rozruszać, zastygłe od bezczynności, kości.

Oczywiście, nie jestem pierwsza do rannego wstawania, więc gdy budzik zadzwonił o godzinie 6 (w sieci pisali, że najlepiej biegać rano, bo później ma się siły i dobry humor na cały dzień) od razu go wyłączyłam i przekręciłam się na drugi bok. O godz. 8 obudziło mnie słoneczko wdzierające się przez okno. Zwlokłam się z łóżka i nim wyrzuty mnie dopadły wskoczyłam w dresy, trampki i wyszłam na dwór.

Oooo maaaaatkooooooo! Moja kondycja woła o pomstę do nieba. Po przebiegnięciu kawałka drogi (a jeszcze nie zdążyłam dotrzeć do parku, gdzie miałam zrobić dumne okrążenia) już miałam kolkę, zadyszkę, chciało mi się pić, a najbardziej zjeść jakiegoś batona oblanego obficie czekoladą...ale nie poddaję się. Przeszłam się do parku. Tam ogrom ludzi biegających, jeżdżących na rolkach, deskorolkach. Ja też ruszyłam pędem. Po kilku minutach przeszłam do spaceru, później znowu powolny trucht, aż znalazłam ławeczkę gdzie usiadłam. No cóż, do maratonu to ja się chyba nie nadaję :(

Zaczęłam jednak obserwować ludzi. Moją uwagę przykuła pewna staruszka, która robiła na szydełku czapeczki na ławeczce obok. Co chwila ktoś podchodził i je oglądał, a co niektórzy nawet kupowali. Moja ciekawość zwyciężyła i też podeszłam.
- Dziś promocja za dwie sztuki.
- Dziękuję, są piękne, ale ja tutaj biegam i nie mam ze sobą pieniędzy.
- To jak będzie pani jutro biegała to zapraszam – rzekła staruszka ze szczerym uśmiechem i taką dobrocią na twarzy oraz mądrością płynącą z oczu. Już chciałam powiedzieć, że jutro mnie tu nie będzie. Już pewnie nigdy, bo zakwasy po tym pierwszym razie mnie zaleją. - Niech pani weźmie długą, gorącą kąpiel, aby mięśnie się nagrzały i nasmaruje bolące miejsca octem. Pomoże na zakwasy.
Zamrugałam pośpiesznie i chyba otworzyłam ze zdziwienia usta. Kobieta jednak nie przerwała szydełkowania, ale nie patrząc na ręce uśmiechnęła się do mnie życzliwie. - Często tutaj bywam, a pani jeszcze nie widziałam. Albo pani tu nowa, albo dopiero zaczęła biegać.
- Dopiero zaczęłam, ale maratończykiem nie będę. Jestem taka zmęczona, a nawet się jeszcze nie nabiegałam.
- Spokojnie, nie od razu Rzym zbudowano. Jak coś się chce to się osiąga...
- Łatwo powiedzieć, ale rzeczywistość...
- Rzeczywistość daje nam różne możliwości, a to my decydujemy czy z nich korzystamy. Widzi pani, mogłabym teraz siedzieć w domu i narzekać jak mi źle. Męża nieboszczyka już 10 lat nie ma ze mną. Z marnej emeryciny niewiele zostaje. A szydełkować lubię. Gadać z ludźmi lubię. Świeże powietrze lubię. Korzystam więc z tego i cieszę się z tego co mam. Widzi pani jaki ładny dzień i ilu fajnych ludzi dookoła?
W tym momencie podeszła młoda para i postanowiła kupić dwie czapeczki. Staruszka z wielkim uśmiechem ich obsłużyła. Nie chciałam przeszkadzać więc podziękowałam (za rozmowę i danie nadziei – o czym chyba kobieta nawet nie zdawała sobie sprawy) i się pożegnałam.

Pobiegłam do domu z uśmiechem na twarzy. No właśnie - ja muszę się zastanowić co też potrafię i poszukać jakiś alternatyw, bo jak powiedziała pani - „rzeczywistość daje nam różne możliwości, a to my decydujemy czy z nich korzystamy”. A najprościej jest narzekać i czekać na cuda. A ta pani? Jest tutaj, realizuje się mimo wieku i jest zadowolona. Ja też tak chcę:) Oczywiście jutro też będę biegała :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz