Być jak Jobs, albo nie
być...
W obliczu Jobsa, który
wieku dwudziestu kilku lat był milionerem, a po przekroczeniu
trzydziestki osiągnięć na swoim koncie miał tyle, że mógłby
obdarować nimi kilka osób, taki ktoś jak ja wypada bardzo słabo.
A wzorców, jak Jobs, jest wielu. Nie trzeba patrzeć tylko na
amerykański rynek. Dokoła jest podobnie. Jestem z pokolenia, gdy
młodość (mimo, iż jej górna granica przesunęła się znacząco
do góry w metryce) uznawano za atut i czas do budowania wielkiej
kariery zawodowej. Bohaterki filmów i książek są młode, piękne
i u szczytu bądź w trakcie swoich wielkich karier.
Gdy ja chodziłam do
szkoły to również roztaczała się przede mną wizja przyszłości,
gdzie po studiach będę pięła się po szczeblach kariery, a w
okolicach 30-tki wyjdę za mąż. Tak. Wizja wizją, a rzeczywistość
swoje.
Rzeczywiście, początkowo praca i jej etapy przebiegały miarowo i sukcesywnie. Do CV dopisywałam kolejne pozycje ciekawych umiejętności i doświadczeń, które nabyłam. Nie wynalazłam niczego, jak Jobs, ale z zaangażowaniem podchodziłam do pracy, otrzymywałam pochwały i sama chciałam się dalej uczyć i rozwijać.
Rzeczywiście, początkowo praca i jej etapy przebiegały miarowo i sukcesywnie. Do CV dopisywałam kolejne pozycje ciekawych umiejętności i doświadczeń, które nabyłam. Nie wynalazłam niczego, jak Jobs, ale z zaangażowaniem podchodziłam do pracy, otrzymywałam pochwały i sama chciałam się dalej uczyć i rozwijać.
Jednak dobra passa się
skończyła. Tak naprawdę, nie wiem dokładnie, w którym momencie.
Ale dziś, w wieku 31 lat, nie mam ani własnego mieszkania, ani
auta, ani pokaźnych sum odłożonych na koncie. Mam rower,
odkurzacz, serwis dwuosobowy (jeden talerz się stłukł), który
dostałam od przyjaciół na „nową drogę życia” po trudnym
rozstaniu.
Zauważam jednak, że nie
jestem osamotniona w swojej sytuacji życiowej. Dookoła mam osoby -
„30-latków”, którzy szukają pracy, albo pracują na zlecenia i
starają się sprostać smutnej rzeczywistości. Pokolenie nasze ma
problem. Zapewne wygląd i miłość też spędza sen z powiek jak u
Bridget Jones, z którą utożsamiało się wiele kobiet niegdyś.
Jednak współczesna 30-latka jest już inna. Problemem jest praca, a
raczej jej brak. Nie czujemy się stabilnie na swoich pozycjach/w
statusach w społeczeństwie. Jesteśmy gotowi do pracy,
zaangażowani, gotowi do podejmowania wyzwań, kreatywni, mający
doświadczenie...ale pracy jak na lekarstwo. Dawniej ludzie
stresowali się długimi godzinami w pracy, nadmiarem obowiązków, a
dziś sen z powiek spędza brak pracy i niepewność jutra.
I co my mamy ze sobą
zrobić?
Nie do końca winą
obarczam samych pracodawców (chociaż niektóre oferty pracy zwalają
mnie z nóg). Wina leży chyba w całym systemie. Duże sumy
przeznacza się na aktywizację bezrobotnych. Ale co, po
przeszkoleniu ich o tym jak mają szukać pracy, pisać CV i odbywać
rozmowy kwalifikacyjne skoro nie ma gdzie nowych umiejętności
sprawdzić w praktyce. Jestem przekonana, że pracownicy są
potrzebni i to w dużej mierze. Problem w tym, że opłaty za nich są
za duże. Trzeba dać godziwą wypłatę, zapewnić właściwe
warunki pracy oraz opłacić podatek i ZUS. Przy czym sam pracodawca
musi duże sumy zapłacić za siebie (a dużych firm i korporacji nie
jest wcale tak dużo; coraz więcej małych firm, kilkuosobowych).
Myślę, że pierwsze kryteria są do przejścia dla pracodawców,
ale kolejne? Popularność „umów śmieciowych” przecież mówi
samo za siebie. A może by tak władze obniżyły koszty zatrudnienia
pracownika? Ci mając pracę robili by większe zakupy, nabywali nowe
rzeczy – ku poprawie sytuacji gospodarczej, a do budżetów
państwowych wpływałyby kolejne kwoty podatków. Koło ekonomiczne
by się kręciło samoistnie i więcej ludzi zadowolonych żyłoby w
naszym kraju.
Ale czy ktoś dostrzega
ten problem?
Dziś wysłałam 3 CV. Czy
to coś da? Wracam do Jobsa. Czytanie jego losów jest przyjemniejsze
niż myślenie nad swoją sytuacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz