sobota, 26 października 2013

DZIEŃ V.  NIANIOWEEK

Od rana dzieci nie mogły się dogadać odnośnie wspólnej zabawy. Każde z nich chciało robić coś innego. Moje próby kompromisowych rozwiązań nie przypadły im do gustu. W końcu Pati postanowiła pójść na taras. Oznajmiła: „wychodzę” i zaczęła się ubierać. Nie przeszkadzało jej, że mży.
- Pati, nie idź, bo jest zimno – odwodziłam ją od tego pomysłu.
- Ale ja chcę na taras – odpowiadała ubierając buty.
- Ale ja cię proszę żebyś została.
- Ale mi się tutaj nie podoba.
- Zostajemy w domu - wysiliłam się na zdecydowany ton.
- Ja nie chcę, żebyście szli ze mną. Mam prawo do odrobiny prywatności.
- To możesz posiedzieć w swoim pokoju.
- Poza tym masz mnóstwo prywatności jak śpisz – wtrącił niespodziewanie Patryk. Zachciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Jednak Pati zdenerwowała się uwagą brata.
- Chcę na taras!
- Pati, nie kłóć się. Zostajemy w domu, bo jest zimno, a Ty masz lekki kaszel. Koniec – kropka.
- No do czego to doszło, żebym we własnym domu nie mogła wyjść na taras!? Dzwonię do mamy!
- Chyba ta pogoda tak na nią działa – dodał Patryk rozkładając ręce. Ja śmiałam się w duchu.

Aga jednak potwierdziła moją decyzję. Pati wzięła się więc za rysowanie i dopiero po pół godzinie przeszedł jej foch i zaczęliśmy wszyscy grać w państwa-miasta. Po południu odprowadziłam dzieci do szkoły.

Jak na ostatni dzień „pracy” przystało postanowiłam przygotować ciasto pożegnalne. Najprostszy i najszybszy wydał mi się 3-bit. Kupiłam w sklepie potrzebne składniki i wzięłam się za układanie kolejnych warstw. Na końcu miałam także zrobić obiad: ugotować ziemniaki, zrobić mizerię i schaboszczaki. Mięso Aga już przygotowała, miałam je tylko usmażyć. Gdy wyjęłam je z lodówki w progu pojawiła się Klara i patrzyła co się dzieje. Po chwili dołączyła do niej Felicja. Jak ułożyłam na patelni pierwszą turę do smażenia to niepostrzeżenie Fela zaczęła czaić się na talerz z mięsem. Zaczęłam ją odganiać, ale ta na mnie tylko dziwnie skrzeczała i nie dała się zbyć. Przestawiłam talerz, ale na niewiele się to zdało. Gdy przeganiałam Felicję to z drugiej strony zaczęła polować na mięso Klara. I tak musiałam pilnować patelni i przeganiać koty, które niewiele sobie ze mnie robiły. W końcu chwyciłam talerz i stanęłam oczy w oczy z „napastnikami”. Mierzyłyśmy się przez dłuższą chwilę w końcu przemówiłam zrezygnowana:
- No proszę was, dajcie spokój – w tym momencie kociaki zrobiły jakąś krzywą minę, jakby obrażoną i poszły. No tak. Nie pomyślałam, że grzeczność, która jest na porządku dziennym w tym domu, może działać także na zwierzaki. Przegonić ich nie mogłam, ale słowo „proszę” podziałało błyskawicznie.


Gdy wszystko było gotowe postanowiłam szybko umyć włosy. Pędem pobiegłam do łazienki, gdzie od progu mnie sparaliżowało. W wannie czekała na mnie...wielka kupa. Super! Kątem oka dostrzegłam Felę. Spojrzałam na nią i powiedziałam „super”. Miałam wrażenie, że się ze mnie śmieje. Jak rozprawiłam się z kocią „niespodzianką” i umyłam w końcu włosy to akurat przyjechała Aga z Michałem. Dziś oni odbierali dzieciaczki, bo kończyły zajęcia w podobnym czasie.


Zjedliśmy razem obiad. Wypiliśmy jeszcze kawkę i rozkroiliśmy ciasto. I dobiegł końca mój czas tutaj. Pożegnałam się z wszystkimi. Wyściskałam także zwierzaki. Bogatsza o kilka złotych, a przede wszystkim o nowe doświadczenie wróciłam do siebie.


A u mnie cicho i jakoś pusto. Nie słychać żadnego szczekania, ani miauczenia. Nikt nie zagaduje, nie pyta jak się czuję. Aż mi się smutno zrobiło.
- Majka, wróciłaś już? - z rozmyślań wyrwał mnie telefon. To Lena.
- Tak, właśnie przyjechałam.
- To dobrze. Słyszałam o fajnym lokalu. Przejdziemy się zobaczyć jak tam jest.
- Nie bardzo mam ochotę...
- No daj spokój. Nie każ się prosić. Pissssssssssssssssssssssssssssssssssssssssssss
- No dobra, dobra – odpowiedziałam zrezygnowana.
- Super. Będę o 21. Do zoo.
- Do coooo? - ale Lena już się rozłączyła. Później dowiedziałam się, że to skrót od „do zobaczenia”.


Lokal był klimatyczny, ale bardzo fajny. Byłyśmy dosyć wcześnie więc miałyśmy gdzie usiąść. Ale w ciągu pół godziny zrobiło się tłoczno. Lena wykorzystała okazję i miejsce przy naszym stoliku przehandlowała na męskie towarzystwo wybrzydzając dosyć długo, aż pojawił się ktoś kto przypadł jej do gustu. Innym mówiła, że krzesła są zajęte i czekamy na kogoś. Tak jak się spodziewałam, Lena liczyła na spotkanie tutaj „swojego szczęścia”.
- Majka uśmiechnij się, bo spłoszysz wszystkich fajnych facetów – roześmiałam się na jej uwagę - Od razu lepiej:) Będzie fajnie, zobaczysz. Czuję to :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz